piątek, 20 stycznia 2017

4. Dwa miesiące później.

Następne dwa miesiące były dla ich małej rodzinki pełne wydarzeń. Wspólnie zdecydowali, że małe miasteczko w stanie Nevada było wystarczająco daleko, bo "nie będą się spodziewali, że zostaliśmy w pobliżu domu", jak przekonywał Stiles i w końcu udało mu się przekonać Scotta i Lydię. Scott dostał pracę u lokalnego weterynarza, Stiles zatrudnił się jako barista w małej kawiarence, a dziewczyny pracowały u Dave`a. Dave był właścicielem lokalnego bistro (U Beth) i prawdopodobnie był najbardziej czarującym staruszkiem na świecie. Wprost uwielbiał Malię, Lydię i tą małą złotą kuleczkę, którą Lydia nosi pod sercem.

Lydia właśnie schodziła na przerwę, gdy do bistro wszedł Scott. Od razu podszedł do Lydii i delikatnie objął ją ramionami w talii. Dziewczyna szybko się od niego odsunęła.
- Śmierdzisz jak mokry pies. - powiedziała marszcząc nos.
- Musiałem wykąpać pewnego szczeniaka, który niesamowicie się wiercił.
Dziewczyna skrzywiła się lekko. -  Dopóki nie zajmiesz się tym smrodem ja i dziecko nie chcemy mieć z tobą nic wspólnego.
- Awwww, no proszę Kotek. - wybąkał Scott, zmierzając w jej stronę z zamiarem ponownego przytulenia jej do siebie.
- Nie. - wyciągnęła przed siebie rękę, przyciskając palec wskazujący do jego piersi. - Musisz się wykąpać. - oznajmiła.
- Fuj, Scott, dlaczego śmierdzisz? - zapytała Malia podchodząc do nich. - Cuchniesz jak...
- Mokry pies? - podsunęła Lydia.
- Dokładnie.
- Czepiają się ciebie Scott? - zapytał staruszek. Był dość dużym facetem, koło pięćdziesiątki z włosami poprzetykanymi siwizną.
- Tak, sam nie wiem czemu.
- Dziewczęta... - zaczął Dave.
- Daj spokój Dave, sam wiesz, że śmierdzi. - odpowiedziała Malia zatykając nos.
Stojący obok mężczyzna zaśmiał się cicho.
- No cóż synu, naprawdę okrutnie cuchniesz.
- I obróciłyście Dave`a przeciwko mnie? - Lydia roześmiała się głośno i pomasowała się delikatnie po brzuchu. Była już w piątym miesiącu ciąży i jej zaokrąglona talia była wyraźnie widoczna, zwłaszcza w mundurku kelnerki. Jej jasno żółty strój, z białym fartuszkiem na wierzchu był bardzo ciasny na wysokości brzucha.
- Hej, Lea kiedy przyjdzie ten twój chłopiec?
- Kiedy skończy się jego zmiana. - westchnęła Malia spoglądając na wiszący na ścianie zegar. - Powinien być już w drodze.
- Dobrze, muszę dokarmić ten jego niedożywiony, kościsty tyłek. - spojrzał na Lydię. - Ty też, gościsz tę małą kuleczkę, a ona potrzebuje jedzenia.
- Już jadłam Dave. - odpowiedziała wskazując na talerz, z którego podskubywała jedzenie przez cały dzień.
- Nonsens. Pozwól, że ci coś przygotuję. - rzucił przez ramię, idąc do kuchni.
- Lubię go. - ogłosił z uśmiechem Scott, próbując przyciągnąć do siebie ramieniem Lydię, która tylko się otrząsnęła.
- Nie, nadal śmierdzisz, poza tym moja przerwa się już skończyła i muszę obsłużyć kolejny stolik.
- To znaczy, że moja przerwa się zaczęła. - oznajmiła zadowolona Malia, siadając i podjadając z talerza Lydii.

- Boże, nienawidzę mojej pracy. - wyjęczał Stiles wchodząc do bistro. - Wygląda na to, że wszyscy ludzie pijący w tym mieście kawę to skończone dupki.
- Mam tu coś co zaraz podniesie cię na duchu. - odezwał się nowy głos, dochodzący zza drzwi do kuchni. Po chwili pojawił się Dave trzymając talerz wypełniony jedzeniem.
- Dave, czy wspominałem już jak bardzo cię kocham? - wymamrotał Stiles, rzucając się na talerz od razu, gdy tylko Dave go przed nim postawił. Malia porzuciła talerz Lydii i natychmiast zaczęła czaić się na szynkę leżącą na talerzu chłopaka.
Stiles trzepnął ją po ręce. - Nie Malia. - dziewczyna uśmiechnęła się i załapała go za szyję, przyciągając go do siebie. Pocałowała go mocno, ale szybko się odsunęła.
- Frajer. - powiedziała, machając mu przed nosem kawałkiem szynki, zanim wsunęła go sobie do ust.
- Lisica. - podroczył się z nią Stiles, wciągając ją sobie na kolana, żeby móc ją znów pocałować. Malia roześmiała się i pocałowała go w kącik ust.
- Ludzie, serio? Mamy klientów, którzy nie chcą oglądać waszego show podczas posiłku. - powiedziała Lydia przechodząc obok nich,  żeby podać Dave`owi zamówienie.
- Jesteś po prostu zazdrosna, że ty nie możesz, bo Scott śmierdzi.
- Hej! - krzyknął urażony alfa.
Lydia obróciła się w jego stronę i szybko do niego podeszła. Przycisnęła swoje usta do jego w szybkim całusie. - Przykro mi Psiaku, ale za bardzo śmierdzisz. - Scott wydął wargi, na co Lydia tylko się roześmiała.

                                                                             ~

Reszta wieczoru minęła spokojnie z niewielką ilością klientów, którzy wpadli do bistro na szybki obiad. Dave wychodząc przypomniał dziewczynom o dokładnym zamknięciu sklepu i pożegnał się.
- Nie ma go. - oznajmił Stiles, dzisiaj on obserwował odjeżdżającego Dave`a.
- Super, w końcu możemy iść spać. - westchnęła Malia. Wyraźnie słychać było, że jest wyczerpana. Wszyscy wyszli z bistro, upewniając się, że jest zamknięte i poszli do jeepa. Otworzyli bagażnik i wyjęli z niego ciuchy na przebranie. Dziewczyny, już w piżamach usadowiły się na tylnym siedzeniu, Malia położyła się, Lydia ułożyła się między jej nogami, kładąc głowę na jej brzuchu. Chłopcy położyli się na przednich siedzeniach, odchylając je najbardziej jak się da, bez przeszkadzania dziewczynom. Spali w ten sposób przez ostatnie dwa miesiące. Zawsze czekali aż Dave odjedzie, żeby nie domyślił się, że są bezdomni. Było to dość zawstydzające, ale to rozwiązanie było tymczasowe - dopóki nie odłożą wystarczająco na normalne mieszkanie, co może im zająć jakiś czas. Może nawet nie zdążą do czasu, gdy urodzi się dziecko.

                                                                            ~

Pukanie w okno mocno zaskoczyło śpiące dziewczyny.
- Co do diabła...? - wymamrotała Malia. Obie wyjrzały na zewnątrz i zobaczyły stojących tuż przy samochodzie Scotta i Stilesa, z kubkami w rękach. Zaraz po tym jak udało jej się podnieść, Malia otworzyła drzwi. - Co?
- Macie jakieś dziesięć minut zanim Dave się tu zjawi.
- Cholera. - Lydia szybko sięgnęła do tyłu po swój strój, razem z Malią szybko się przebrały i związały włosy w niedbałe kucyki.
- Okay, więc zobaczymy się później? - zapytała banshee, gdy chłopcy odprowadzali je pod drzwi bistro.
- Tak, dzisiaj będę pracował trochę dłużej, ale powinienem przyjść zaraz po Stilesie. - odpowiedział wilkołak, poprawiając koszulę.
- Och, prawie bym zapomniała. - banshee wróciła do samochodu i zabrała coś, po czym wróciła szybko do Scotta.
- Co ty znowu- zanim nawet udało mu się dokończyć zdanie Lydia zdążyła spryskać go swoimi perfumami. Nie dał rady nawet przetworzyć tego co się stało, gdy dziewczyna objęła go ramionami w pasie i cmoknęła szybko w usta.
- No i proszę od razu lepiej. - wyszeptała ocierając się ustami o jego wargi.
- Teraz pachnę jak ty.
- Nie widzę w tym żadnego problemu, a ty? - podroczyła się z nim wydymając wargi.
- Ani trochę. - odpowiedział z uśmiechem, przyciągając ją do siebie po następny pocałunek. Stali tak przez chwilę, tuląc się do siebie dopóki nie przerwała im cicha uwaga Stilesa. - Ludzie, Dave już tu jest.
Lydia jęknęła i pocałowała Scott`a po raz ostatni.- Zachowuj się dobrze Psiaku. - powiedziała z uśmiechem banshee, zanim wypuściła go ze swoich ramion.
- Mam dziwne wrażenie, że to ja powinienem ci to powiedzieć.
- Ja zawsze jestem dobra. - odpowiedziała z psotnym błyskiem w oku, Scott przewrócił oczami i już pochylał się w jej stronę, żeby znowu ją pocałować, ale zanim zdążył to zrobić Stiles odciągnął go od Lydii.
- Chodź stary, zaraz się spóźnimy. - Lydia tylko uśmiechnęła się do nich delikatnie i zaczęła iść w stronę Malii.
- Dzień dobry, moje panie. - powiedział podchodząc do nich Dave.
- Dzień dobry! - odpowiedziały chórem.
- Jak wy to robicie? Zawsze jesteście na czas.
Malia i Lydia wymieniły szybkie spojrzenia. - Po prostu się staramy.

~

Zbliżała się już szósta, a Scott`a dalej nie było, mimo że powinien wrócić koło czwartej. To sprawiło, że Lydia chodziła w kółko, nie potrafiąc się uspokoić. - A jeżeli coś mu się stało? A....A jeżeli nie żyje? Co jeśli cały ten nadnaturalny syf z Beacon Hills dotarł aż tutaj? - to była tylko niewielka część pytań jakie Lydia zdążyła zadać w ciągu ostatnich kilku minut. 
- Jestem pewien, że nic mu nie jest. - Stiles po raz kolejny próbował ją uspokoić. 
- Autobus pewnie się spóźnił czy coś. - dodała Malia. 
Banshee zatrzymała się nagle i spojrzała na Stilesa. - Ty.
Chłopak spojrzał na nią przestraszony. - Ja?
- Daj mi kluczyki do samochodu. - Lydia podeszła do niego z wyciągniętą ręką.
- Co? Nie.
- Stiles.. - wtrącenie Malii spowodowało, że chłopak spojrzał na nią zdziwiony. - No co?
- Po prostu jej je daj.
- Dawaj mi te cholerne kluczyki! - Lydia nie kryła już złości. Stiles westchnął i wyciągnął je z kieszeni, kładąc je z wahaniem na jej dłoni. Banshee natychmiast wyszła z knajpy i podbiegła do samochodu.
- Obchodź się z nią delikatnie. - poprosił Stiles. Lydia już go nie usłyszała. Całkowicie skupiła się na jednym: znaleźć Scott`a McCall i zabić go, pocałować, albo dotkliwie pobić. Nie była jeszcze pewna na co się zdecyduje.

~

Jechała przez jakieś trzydzieści minut zanim dotarła do kliniki, w której pracuje jej ukochany. Budynek wyglądał na zamknięty, ale wtem Lydia dostrzegła jakiś ruch wewnątrz. Nie wahała się nawet przez chwilę. Wyskoczyła z samochodu i praktycznie biegiem dotarła do drzwi. Zaczęła walić w nie swoją drobną pięścią. 
- Scott William McCall! 
Za oknem znowu widać było lekkie poruszenie i spanikowany Scott podszedł do drzwi. - Lydia?
- Tak, Lydia! A teraz otwieraj zanim wejdę tam sama i, uwierz mi, nie będzie czego po tobie zbierać! 
Scott szybko zastosował się do jej żądania. Gdy tylko uchylił drzwi, Lydia wpadła do środka i stanęła przed nim. Zanim Scott zdążył choćby mrugnąć został silnie spoliczkowany.
- Co do diabła..? - Lydia przerwała mu w połowie zdania, zarzucając mu ramiona na szyję i mocno go całując. Po chwili chłopak odsunął się od niej zdyszany. Widząc łzy spływające po jej policzkach poczuł się naprawdę oszołomiony. 
- Nigdy więcej mi tego nie rób, słyszysz? - wydukała przez łzy, raz po raz uderzając go otwartą dłonią w klatkę piersiową. 
- Obiecuję. - odpowiedział przytulając ją do siebie i całując ją w czubek głowy.
- Cholernie mnie przestraszyłeś. 
- Przepraszam. - wyszeptał przyciskając ją mocniej do siebie. Pozwoliła mu tak trzymać się przez chwilę, kojąc swoje zszargane nerwy, po czym się odsunęła. 
- Chciałbyś mi teraz powiedzieć dlaczego spóźniłeś się ponad dwie godziny? - chłopak nie odpowiedział, zamiast tego złapał ją za rękę i zaczął iść na zaplecze. - Scott?
- Sama zobacz. - nie opierała się, poszła za nim. To co zobaczyła sprawiło, że serce podeszło jej do gardła. Na środku pomieszczenia stała wysoka kobieta z dzieckiem przytulonym do boku. Lydia poczuła dziwne mrowienie u podstawy kręgosłupa. Jej złe przeczucia potwierdziły się, gdy kobieta odwróciła się do nich przodem. Widząc jej twarz banshee prawie upadła. 
- Jennifer?!

sobota, 6 lutego 2016

3. Pierwsza wspólna pełnia.

Minął prawie tydzień odkąd opuścili Beacon Hills, a sprawy toczyły się dokładnie tak jak można się było tego spodziewać. Lydia narzekała na fakt, że byli stłoczeni w samochodzie, Stiles rzucał irytująco komiczne spostrzeżenia, które głównie wkurzały Lydię, a czasami sprawiały, że Malia strzelała go w tył głowy, no a Scott przede wszystkim próbował powstrzymać przyjaciół od pozabijania siebie nawzajem. Dzisiaj jednak była pełnia.
- Przykro mi, ale jeżeli będę dzisiaj blisko Stilesa lub Lydii ich szanse na przeżycie są znikome. - argumentowała Malia. Próbowali właśnie zdecydować, czy postój jest dobrym pomysłem, czy może powinni jechać dalej.
- Zgadzam się z nią. - z tylnego siedzenia dobiegł pisk Lydii.
- Po prostu chcesz wysiąść z samochodu. - zauważył Stiles. Kłócił się, że Malia ma nad sobą lepszą kontrolę niż im się wydaje, i że wszystko będzie w porządku jeżeli się nie zatrzymają.
- No i co z tego? Mimo wszystko nie chcę być rozszarpana przez Malię tylko dlatego, że będzie naćpana przez księżyc.
- A co ty o tym sądzisz Scott? - Malia zapytała jedyną osobę, która do tej pory nie zabierała głosu, a od której miała nadzieję uzyskać wsparcie.
Przed odpowiedzią chłopak zerknął na siedzącą tuż przy nim Lydię, robiącą swoją najlepszą słodką minkę.
- Proszę Scott, wydaje mi się, że możliwość wyjścia na dłużej i rozprostowania nóg byłaby dobra dla dziecka.
- To nie fair! Nie możesz używać psiaka przeciwko nam. - pojękiwał Stiles.
- Goszczę dzieciaka przez następne dziewięć miesięcy, mogę robić co zechcę. - warknęła na Stilesa, po czym szybko spojrzała ponownie na Scotta.
- Proszę?
- Wydaje mi się, że powinniśmy się zatrzymać Stiles. - odpowiedział w końcu wilkołak. Malia uśmiechnęła się i wykrzywiła rękę, żeby przybić piątkę z Lydią.
- Ale bierzemy dwa pokoje.
Stiles uniósł brwi.
- Chyba zaczyna mi się podobać ten pomysł.
- Sorry stary, ale ty zostaniesz z Lydią. - szybko uzupełnił Scott.
- Co?! - słowo zostało wykrzyczane przez wszystkich jego towarzyszy.
- Nie mam zamiaru pozwolić Malii rozszarpać któregokolwiek z was, a jako że jestem jej Alfą powinienem być z nią i pomóc jej zachować kontrolę.
Malia wyburczała coś o głupim logicznym alfie, będącym przeszkodą do seksu, a Stiles całkiem głośno wymruczał parę zdań o najlepszym przyjacielu blokującym przyjemności. Lydia niespodziewanie pozostała cicho, jedynie odsunęła się delikatnie od Scotta, nie zrywając jednak całkowicie kontaktu z nim, poprzez złapanie go za rękę. Stiles zatrzymał się przy następnym motelu i poszedł ich wszystkich zapisać. Po tym jak dostali pokoje, Malia od razu zamknęła się w jednym z nich ze swoim chłopakiem, ogłaszając, że pełnia jeszcze się nie zaczęła. Lydia i Scott szybko wbili się do drugiego, Scott poszedł wziąć prysznic, a banshee położyła się na łóżku i zaczęła oglądać jakiś stary, czarno-biały film.
Po mniej więcej dwudziestu minutach chłopak wyszedł z łazienki mając na sobie tylko dresy, luźno zwisające z bioder. Położył się koło Lydii, która zdążyła już przebrać się w stary podkoszulek i obszarpane szorty. Przyciągnął ją do siebie, tak że po chwili leżała przytulona plecami do jego piersi, z jego jedną ręką pod głową, a drugą przerzuconą przez jej talię.
- Jesteś na mnie zła? - cicha niepewność w jego głosie pozostała bez odpowiedzi.
- Lydia? - znowu cisza.
- Śpisz? - dziewczyna obróciła się w jego ramionach, leżeli teraz twarzami do siebie.
- Nie.
- Więc porozmawiaj ze mną. - ponownie nie odpowiedziała, wtulając twarz w jego klatkę piersiową.
- Proszę Lydia.
- Po prostu się boję. - przyznała nie odsuwając się od jego torsu. Scott delikatnie się przesunął, żeby Lydia patrzyła mu prosto w oczy.
- Czego?
- Że jesteś ze mną tylko z powodu dziecka, i że znajdziesz kogoś lepszego kto pomoże ci z jego wychowaniem. - wyznała. Chłopak zauważył zbierające w jej oczach łzy i szybko ją pocałował. Pocałunek był niewinny i słodki, i był dokładnie tym czego potrzebowała.
- Lydia, po pierwsze nie ma nikogo lepszego z kim mógłbym wychować nasze dziecko. Po drugie nie jestem z tobą z jego powodu. Przyznaję, że pomogło nam w końcu zbliżyć się do siebie, ale nie jest i nigdy nie było głównym powodem, dobrze?
- Dobrze. - odpowiedziała cichutko i położyła głowę z powrotem na jego piersi. Przerzuciła jedną nogę przez jego talię i oboje leżeli zadowoleni czekając aż zajdzie słońce.


Malia i Stiles leżeli razem w łóżku, ona w samym podkoszulku, a on w podkoszulku i spodenkach. Oglądali jakiś serial, żadne z nich jednak nie zwracało uwagi na telewizor skupiając się raczej na wędrujących rękach partnera. Stiles gładził dłońmi jej plecy, zatrzymując się tuż przed dotarciem do pośladków, Malia z rękami pod jego koszulką delikatnie drapała jego tors, przytrzymując ręce w miejscu, gdy dotarły do góry spodenek.
- Jesteś niesamowicie złośliwa. - wyszeptał chłopak, gdy jego usta znalazły się w pobliżu ucha Malii.
- Jakbyś ty nie był. - odpowiedziała z uśmiechem. Sytuacja trwała jeszcze tylko przez chwilę, gdy Malia zapragnęła więcej i przycisnęła usta do warg Stilesa. Usiadła na nim w rozkroku, a on położył ręce na jej tali i delikatnie gładził skórę. Stracili poczucie czasu. Wkrótce rozległo się ciche pukanie do drzwi.
- Stiles? - usłyszeli pytający głos Scotta. Malia stęknęła i ukryła głowę w zagłębieniu szyi chłopaka. Delikatnie przygryzła jego skórę.
- Tak? - Stiles zakrztusił się, gdy Malia przeniosła usta w bardziej wrażliwe miejsce.
- Księżyc.
- Wychodzę za chwilkę, stary. - Malia tylko pokręciła głową.
- Oj, nie. - wyszeptała obok jego szyi.
Stiles jęknął i delikatnie popchnął Malię, dopóki nie znalazła się koło niego zamiast na nim.
- Tak wyjdę. - dziewczyna wydęła wargi i usiadła.
- Dobra, ale nie myśl, że później coś dostaniesz.
- Awwww no weź Mal. - Malia pokręciła głową z łobuzerskim uśmiechem na ustach.  Stiles nadąsał się i przesunął się, żeby pocałować ją w szyję.
- Jesteś pewna?
- Całkowicie. - wyszeptała i kiedy usta Stilesa znalazły się jakieś dwa milimetry od jej warg przerwało im głośne łomotanie w drzwi.
- Przykro mi Mal, ale musisz przestać pieprzyć swojego chłopaka na minutę, żebyśmy mogli mieć tą noc już za sobą! - wywrzeszczała Lydia zza drzwi.
- Okay! - wykrzyknęła Malia wstając z łóżka i podchodząc do drzwi.
- A tak! - podbiegła z powrotem do łóżka i pocałowała Stilesa.
- Do zobaczenia później. - obróciła się na pięcie i wyszła z pokoju zostawiając chłopaka z szerokim uśmiechem na twarzy.

Lydia i Scott stali na korytarzu przed swoim pokojem. Dzięki Stilesowi ich pokoje sąsiadowały ze sobą, więc w razie potrzeby mogli szybko do siebie dotrzeć. W ich pokoju Malia siedziała już przed telewizorem wyczekując momentu, w którym zacznie tracić nad sobą panowanie.
Ramiona Scotta były owinięte wokół talii dziewczyny, jej ręce obejmowały jego szyję. Chłopak wtulił twarz w zagłębienie jej szyi.
- Nie chcę tego robić. - powiedziała cicho. Była dużo bardziej wrażliwa przy wilkołaku, po tym gdy jej ciąża wyszła na jaw. Czuła się zagubiona, a Scott zapewniał jej kierunek.
- Wiem, ale to jest tylko na noc. Plus towarzystwo Stilesa to dobra zabawa. - odpowiedział podnosząc głowę, żeby na nią spojrzeć.
- Eh.. - westchnęła figlarnie. Oboje śmiali się przez chwilę, dopóki Lydia nie uniosła głowy i nie pocałowała go. Gorąco i namiętnie.
- Łooo - było jedynym co Scottowi udało się wypowiedzieć, gdy się od siebie odsunęli.
- Żebyś pamiętał z kim przynależysz. - Scott pochylił się po następny pocałunek, gdy trzask i krzyk dobiegły z ich pokoju.
- Scott!
- Muszę iść. - szybko musnął wargami jej usta i wbiegł do pokoju. Lydia stała jeszcze chwilę na korytarzu z nieprzytomnym uśmiechem na twarzy.

W pokoju Scott zobaczył rozrzucone szczątki zbitej lampy na podłodze i Malię warczącą cicho w kącie.
- Mal?
Szybko podniosła głowę i rzuciła się na niego z pazurami. Zręcznie przesunął się poza jej zasięg i złapał ją od tyłu.
- Mam cię Mal.
Dziewczyna walczyła z jego uściskiem, który na szczęście okazał się dla niej zbyt silny.
- No dalej, wsłuchaj się w mój głos.
Zatracenie Malii trwało przez dwie godziny. Udawało jej się uciekać od niego, a on starał się ją na nowo złapać. Teraz oboje byli na podłodze. Kawałki lampy wbijały się w nogi i uda Scotta. Malii udało się go nieźle zranić, a on dalej mówił do niej i starał się ją uspokoić.
Nagle jej ciało zwiotczało.
- Scott? - dobiegł do niego jej cichy i słaby głos. Poluzował uchwyt, a Malia obróciła się w jego ramionach. Jej oczy powróciły do swojego naturalnego brązowego odcienia, szpony zniknęły. Mimo, że dzieliło ich niewiele ponad dwa centymetry odległości dziewczyna przysunęła się do niego jeszcze bardziej i objęła jego szyję ramionami.
- W porządku, mam cię Mal.
W tym momencie szlochała. "Przykro mi" było jedynym co można było od niej usłyszeć. Powtarzała to jak mantrę. Malia zawsze miała poczucie winy, gdy zachowała się tak... zwierzęco. Zwłaszcza kiedy kogoś skrzywdziła.
- W porządku. - Scott gładził ją po włosach i przytulał. Dobrze pamiętał uczucie tracenia kontroli i to co przychodziło później. Więc przytulał ją i powtarzał, że wszystko jest w porządku.

Stiles i Lydia siedzieli wpatrując się w telewizor, choć tak naprawdę żadne z nich go nie oglądało. Nie mogli zignorować hałasów dochodzących z pokoju obok. Nie słyszeli nic poza trzaskami, warczeniem i pomrukami. Oboje bardzo się martwili.
- Myślisz, że wszystko z nią w porządku? - w głosie Stilesa wyraźnie słychać było niepokój.
- Jest ze Scottem, zajmie się nią. - zapewniła go. Chłopak skinął głową i oparł policzek na jej ramieniu.
- Nie martw się Stiles, wszystko będzie dobrze. - przekonywała jego w równym stopniu co siebie samą. Szczerze mówiąc  była tak samo zmartwiona. Jeśli nie bardziej.
Minęła godzina i udało im się zasnąć. Głowa Stilesa spoczywała na jej brzuchu, a jej ręka delikatnie ułożyła się na jego plecach. Nagle głośny szloch wyrwał oboje z ich lekkiego snu. Szybko wstali i poszli do sąsiedniego pokoju, ale zatrzymali się przed drzwiami decydując się na słuchanie z zewnątrz. Nie było słychać nic oprócz płaczu i Scotta powtarzającego, że wszystko będzie dobrze. Stiles nie wytrzymał pierwszy i otworzył drzwi. Zobaczył Scotta i Malię na podłodze, dziewczyna wypłakiwała sobie oczy w jego pierś. Pokój sam w sobie był w dość dobrym stanie jedynie ze zbitą lampą i podartą poduszką.
Stiles czuł jak jego serce pęka na widok zrozpaczonej Malii. Czuł także zazdrość.
- Mal? - zapytał bardzo cicho.
Dziewczyna szybko podniosła głowę i jak tylko go zobaczyła wyplątała się z ramion Scotta. Podbiegła do swojego chłopaka i przytuliła się do niego zarzucając ramiona na jego szyję. Lekko podskoczyła i oplotła nogami talię Stilesa. W tym czasie Lydia szybko podeszła do Scotta pomagając mu się podnieść i sprawdzając w jakim jest stanie.
- Jak się czujesz psiaku?
- Tylko kilka zadrapań. - odpowiedział krzywiąc się.
- Gówno prawda. - Lydii wystarczyło jedno spojrzenie żeby wiedzieć, że kłamie. Scott zignorował ją.
- Stiles dlaczego nie zabierzesz Malii do swojego pokoju? - chłopak lekko skinął głową i zaniósł płaczącą dziewczynę do pokoju obok zostawiając wilkołaka i banhee samych. Scott odwrócił się w stronę Lydii i lekko się skulił.
- To tylko zadrapanie. - tym razem dziewczyna zignorowała jego i podciągnęła mu koszulkę. Na brzuchu miał pięć głębokich zadrapań, kawałek szkła wbity w biodro i ogromny siniak właśnie wykwitający na żebrach. Lydia ciężko złapała powietrze i szybko poprowadziła go do łóżka, każąc mu się położyć. Wyciągnęła szkło i nałożyła trochę antyseptyku na rany.
- Lydia, one wyleczą się same jeżeli dasz im czas. - znów go zignorowała i kontynuowała pracę.
- Skąd to się wzięło? - zapytała patrząc na siniak.
- Malia potrafi całkiem mocno przywalić, wydaje mi się, że złamała kilka żeber. - odpowiedział chichocząc cicho.
- Zabiję ją.
- Nie. Nie potrafi się kontrolować. Plus już wystarczająco źle się z tym czuje.
- Widziałam. - burknęła cicho. Scott uśmiechnął się i wyciągnął rękę do dziewczyny. Gdy się przysunęła, złapał ją za szyję i pocałował ją. Delikatnie i łagodnie. Gdy się odsunęli Lydia była lekko oszołomiona.
- Za co to?
- Żebyś pamiętała, że przynależę z tobą.











Przepraszam za błędy. Jest późno, nie mam siły tego sprawdzać. Następny rozdział będzie szybciej.

wtorek, 3 listopada 2015

2. Następstwa

Melissa McCall wróciła do domu po długiej zmianie w pracy, a jej jedynym życzeniem było położenie się do łóżka. Pacjenci byli niesamowicie irytujący, lekarze cały czas czegoś od niej chcieli, a jeden z najmilszych pacjentów, pogodny starszy pan, zmarł. Miała niesamowicie ciężki dzień, więc poszła prosto do łóżka, postanawiając, że rano porozmawia ze Scottem.
Było już koło 7.30, gdy Melissa wreszcie wstała, poszła do łazienki, umyła twarz i wtedy dotarło do niej, że jest sobota, a do tego to jej dzień wolny. O tak.
Mogła nadrobić zaległości w serialach, poleniuchować w piżamie na kanapie, i po prostu spędzić dzień ze Scottem. Odkąd została pielęgniarką i mamą każdy wolny dzień spędzała ze swoim synem. To był jej najlepszy sposób na odpoczynek, nic nie mogło tego przebić.
Przeszła więc po cichutku przez korytarz i powoli otworzyła drzwi do sypialni Scotta. Uśmiech szybko zniknął z jej twarzy, gdy zauważyła, że jej syna nie ma w łóżku. Pomyślała, że może wstał wcześniej i zeszła na dół. Już miała dzwonić do Stilinskich, gdy jej wzrok padł na samotną kopertę leżącą na kuchennym stole. Szybko podniosła ją ze stołu, dostrzegając na wierzchu prosty napis, nakreślony przez jej syna, Mamo na wierzchu. Z niepokojem rozerwała kopertę:

Mamo,
Przykro mi, że musiałem to zrobić. Jeżeli to czytasz, to znaczy, że opuściłem Beacon Hills, na zawsze lub do momentu gdy będziemy bezpieczni. My znaczy ja Lydia, Stiles i Malia, odeszliśmy ponieważ Lydia jest w ciąży. Ze mną. Mamo, ona nie jest tu bezpieczna, a jej stan wprowadza ją w większe niebezpieczeństwo niż kiedykolwiek - i nie jest to nadprzyrodzone zagrożenie. Przepraszam, że to zrobiłem, ale ona zamierzała odejść, ze mną lub beze mnie, a ja muszę być przy swoim dziecku. Bardzo Cię kocham, zawsze robiłaś dla mnie wszystko co mogłaś, a ja chcę robić to samo dla mojego dziecka. Chcę być ojcem jakiego nigdy nie miałem. Napiszę. Kocham Cię, dbaj o siebie. 
Twój chłopiec,
Scott.

Melissa wydała z siebie gwałtowny, wstrząsający szloch, gdy zrozumiała, że straciła swojego syna. Przez płacz usłyszała nikły dźwięk dzwonka do drzwi. Zignorowała coraz bardziej natarczywe dzwonienie, zignorowała nawoływania jej imienia, zignorowała nawet odgłosy włamania. Jedynym co do niej dotarło było uczucie silnych ramion obejmujących jej wstrząsane szlochami ciało. Wtuliła się w tę osobę i płakała nad swoim synem.


Johnathan Stilinski, bardziej znany jako Szeryf, wrócił do domu, po obudzeniu się w pracy na swoim biurku. Oczekiwał śniadania uszykowanego na stole, zwłaszcza, że była sobota. Stiles zawsze robił mu coś do jedzenia, zwykle mówiąc przy tym: "Tato jeżeli nie będziesz gotować i jeść to zwiędniesz i nikt nie będzie chciał trzymać cie w biurze." Przez lata jego syn nauczył się gotować tak dobrze, że odrobina sarkazmu zupełnie nie odstraszała Johna od jedzenia. Niestety na stole nie było jedzenia, leżała na nim tylko złożona kartka. Szeryf delikatnie ją podniósł i rozłożył:

Tato, 
Wydarzyło się sporo rzeczy, więc ja, Malia, Scott i Lydia wyjechaliśmy z miasta. Nie zamierzamy wracać. Lydia jest w ciąży i planowała wyjechać z nami lub bez nas, a ja- Tato nie wybaczyłbym sobie gdyby coś stało się jej lub Scottowi, nie mógłbym z tym żyć. Przykro mi, że odszedłem, ale musiałem. Kocham Cię tato.
Panie Stilinski chciałam tylko podziękować za to, że się pan o mnie troszczył, i że pozwolił mi pan zostać z panem i Stilesem. To bardzo dużo dla mnie znaczy, a nie mogę powiedzieć nic więcej poza podziękowaniami. Dziękuję, że był pan dla mnie i dla Stilesa tak dobrym ojcem. Proszę przekazać mojemu ojcu, że mi przykro, ale nie jestem już tą małą dziewczynką, którą stracił 8 lat temu. 
Dbaj o siebie,
Stiles i Malia.

Zgniótł kartkę i schował ją do kieszeni koszuli przed wyjściem do domu Melissy, żeby sprawdzić co z nią. Przejechał całą drogę ignorując łzy spływające mu po policzkach. Zadzwonił dzwonkiem, ale nie dostał żadnej odpowiedzi. Gdy po kolejnych próbach nadal nikt nie otwierał przyłożył ucho do drzwi i usłyszał zrozpaczone łkanie. Wyłamał drzwi i szybko podszedł do Melissy. Objął ją i zauważył kartkę w jej dłoni. Nie musiał jej czytać, żeby wiedzieć co jest na niej napisane. Melissa podobnie jak on straciła syna. Poniekąd John czuł się tak jakby nie stracił tylko Stilesa, ale także córkę, jaką stała się dla niego Malia. Jedynym co do czego był pewny było to, że jego serce jest złamane.


 Samuel Paul Martin był wkurzony. Jego nie nadająca się do niczego córka nie obudziła go, więc biegał teraz po domu i próbował uszykować się do pracy, żeby szef się na nim nie wyżywał.
- LYDIA! - wrzasnął na nią już któryś raz z rzędu, a ona znowu nie odpowiedziała. Dostanie za swoje.
Samuel był prawie idealnym człowiekiem przed narodzinami Lydii. Miał żonę, pracę i uznanie rodziny. To wszystko szybko zostało zniszczone przez jedną pijacką noc. Przespał się z żoną swojego szefa, Larissą. Wszystkim czego chciał było zapomnienie o tej nocy, ale kiedy okazało się, że Larissa jest w ciąży wiedział, że będzie ciężko. Odmówiła aborcji i przyznała się do wszystkiego mężowi. Samuel został zwolniony z pracy, a jego rodzina przestała się z nim kontaktować. Larissa urodziła Lydię Lauren Martin tylko po to, żeby umrzeć dwie godziny po porodzie z powodu komplikacji. Cholerna kobieta zniszczyła jego życie po to, żeby umrzeć. Głupia suka.
Jego żona, Laura z jakiegoś powodu ( prawdopodobnie dlatego, że nie mogła mieć własnych dzieci) kochała Lydię i zawsze powtarzała, że jedynym powodem dla którego go nie opuściła było to, że pokochała małą Lydię od pierwszego wejrzenia. Więc przez jakiś czas Samuel tolerował dziewczynę, mimo iż wyglądała kropka w kropkę jak Larissa. Z tego powodu nie mógł się oprzeć, aby od czasu do czasu ją szturchnąć, popchnąć lub uderzyć. Aż któregoś razu jego żona go przyłapała. Zabrała Lydię i złożyła papiery rozwodowe, ale dziewczynka szybko została jej odebrana, ponieważ nigdy formalnie jej nie adoptowała. Laura wiele razy zgłaszała do różnych służb maltretowanie dziecka, ale z powodu braku dowodów, i jego manipulowania Lydią nikt jej nie wierzył. To sprawiło, że Lydia została sama z mężczyzną, który nie mógł jej znieść i który bił ją z każdego powodu jaki tylko mógł wymyślić.
- LYDIA! - wrzasnął wbiegając do jej pokoju. Natychmiast wyczuł, że coś jest nie tak. W pokoju panował bałagan, a biurko prawie puste. Leżała na nim tylko jedna rzecz.
- Co do kurwy nędzy... - wymamrotał do siebie podnosząc skrawek papieru.

Sam,
Jesteś  bezwartościowym śmieciem, który bije mnie codziennie odkąd skończyłam 6 lat. Miałam tylko jednego prawdziwego rodzica, a Ty mi ją odebrałeś. W czasie kiedy będziesz to czytać, mnie już nie będzie w Beacon Hills. Wyjeżdżam na zawsze. Będziesz się zastanawiał dlaczego - jestem w ciąży. Jestem z dzieckiem, a Ty nigdy go nie tkniesz. Nie pozwolę Ci. Mam nadzieję, że wszyscy dostrzegą jakim jesteś skurwysynem.
Pierdol się,
Lydia Laura.

Zawarczał wściekle rwąc papier na malutkie kawałeczki. Skopał jej meble, a gdy się uspokoił pojechał na policję. Jego ostatnią myślą było: "pożałuje, że ze mną zadarła."

piątek, 23 października 2015

1. Opuszczamy Beacon Hills. ~ Teen Wolf

Opowiadanie nie jest  moją własnością. Autorką opowiadania jest EllieLovesYou, a oryginał opowiadania znajdziecie tutaj: https://www.fanfiction.net/s/10562788/1/Growing-Together


Derek zauważył to pierwszy.
Lydia wchodziła do pokoju, a zapach który się wokół niej unosił był... inny. Były alfa nie mógł sprecyzować co dokładnie się zmieniło, ale wszyscy to zauważyli.
Ethan stwierdził, że jej zapach stał się słodszy.
Cora użyła słowa delikatny.
Jednak dopiero słowo użyte przez Erice uderzyło wszystkich. Matczyny.
Na następnym spotkaniu stada Derek odciągnął Lydię na bok i zaciągnął się głęboko powietrzem przed jej twarzą.
- Co ty do diabła robisz Derek?
Chłopak otworzył oczy i po przeanalizowaniu jej zapachu stwierdził, że stał się on nie tylko słodszy, ale zawierał także zapach innego członka sfory. Jej zapach przypominał ten otaczający Scotta.
- Ziemia do wąchającego mnie kretyna?
- Pieprzysz się ze Scottem.
- CO takiego? - okay, wkurzył ją. Należy mu się inne traktowanie.
- Co łączy cię ze Scottem?
- Jeżeli nie zauważyłeś to Kirę łączy coś ze Scottem, nie mnie. - powiedziała wskazując palcem na parę siedzącą razem na kanapie. Kira z leniwym uśmiechem na twarzy bawiła się palcami Scotta.
- Ale ona nie pachnie tak jak on. Ty tak.
- Muszę wyjść. - szybko odpowiedziała. Złapała swoją torebkę, płaszcz i prawie biegiem opuściła mieszkanie McCall. Scott pośpieszył za nią, powołując się na to, że Lydia była częścią jego stada i powinien sprawdzić co się stało.
Jakieś dziesięć minut później Scott wrócił samotnie, ogłaszając że Lydia miała wypadek rodzinny i musiała wyjść. Właśnie wtedy, gdy przechodził obok Dereka były alfa wciągnął powietrze unoszące się za nim i zamarł. Scott pachniał jak Lydia, nie Kira.
Co do diabła...


- Scott, mógłbym z tobą porozmawiać? - Derek zadał to pytanie, gdy wszyscy pozostali członkowie sfory opuszczali pokój.
- Pewnie. - Starszy wilkołak poczekał aż byli sami zanim powiedział cokolwiek więcej.
- Wiesz, że możesz być ze mną całkowicie szczery prawda?
- Totalnie. - zapewnił go.
- Więc kiedy cię o to zapytam, chcę żebyś odpowiedział mi szczerze.
- Okay? - niepewność była widoczna w głosie młodszego z wilków.
- Czy ty i Lydia jesteście dobrani?
- Co?! - wrzasnął Scott. Deaton rozmawiał z nim na temat dobierania po tym jak został przemieniony. Lekarz powiedział, że dobrani są połączeni na zawsze i często nawet noszą wzajemnie swoje zapachy, jako formę oznajmienia o wzajemnej przynależności.
- Dlaczego mnie o to pytasz?
- Ponieważ w twoim zapachu zawarty jest zapach Lydii.
- Rozmawiałem z nią sam na sam. To chyba zrozumiałe, że pachnę jak ona.
- Ona pachniała tobą.
Scott przewrócił oczami.
- Derek jesteśmy przyjaciółmi. Rozmawiamy ze sobą, przytulamy się...
- Robicie dużo więcej niż tylko przytulanie. - wymamrotał Derek, ale będąc wilkołakiem Scott usłyszał ciche słowa.
- Co to ma niby znaczyć?
- Lydia jest w ciąży.
I zanim Scott mógł przefiltrować swoje myśli zapytał:
- Powiedziała ci?
Derek zbladł, a Scott natychmiast wyszedł z własnego domu.
- Scott! Czekaj!
Młody alfa prawdopodobnie go słyszał, ale nie przestawał biec nie oglądając się za siebie.
- Kurwa.


- Coś ty zrobił?! - zaskrzeczała Lydia. Scott wzdrygnął się i zakrył uszy. Siedział u niej na łóżku podczas gdy ona chodziła w koło po pokoju.
- Jak mogłeś być tak głupi?!
- Przykro mi Lyds. - wyszeptał. Lydia momentalnie się uspokoiła widząc wyraz jego twarzy. Przeszła przez pokój i usiadła mu na kolanach po czym pocałowała go delikatnie w czoło.
- Co się stało to się nie odstanie. - Scott objął ją ramionami w tali i położył głowę na jej piersiach. Lydia natomiast przytuliła się policzkiem do jego skroni.
- Po prostu to stało się tak szybko. - wymamrotał. Lydia lekko westchnęła i uniosła głowę, on zrobił to samo i patrząc jej w oczy zadał ciążące mu pytanie.
- Czy to znaczy, że musimy wcielić w życie plan szybciej niż planowaliśmy?
- Tak, Psiaku musimy. Powinieneś zadzwonić do Stilesa. - powiedziała używając przydomka jaki dla niego wymyśliła. Gdy próbowała wstać z jego kolan, objął ją mocniej. Spojrzała na niego szukając wytłumaczenia.
- Musimy?
Lydia westchnęła i pocałowała go w czoło.
- Wiesz, że tak. - wymamrotała z ustami przy jego skórze. Wzdychając ciężko Scott wypuścił ją z objęć. Obserwował ją przez chwilę, gdy pakowała swoje ulubione ciuchy i kilka pamiątek.
- Scott pośpiesz się i zadzwoń do Stilesa.
Chłopak wyciągnął telefon i szybko wybrał numer przyjaciela. Stuknął zieloną ikonkę i przytknął telefon do ucha.
- Cześć Scotty.
- Hej.
- Co się stało?
- Derek wie.
- Cholera.
- Lydia chce wyjechać jeszcze dzisiaj.
- Powiem Malii i spotkamy się...?
Scott przykrył głośnik. - Gdzie chcesz się z nimi spotkać?
Lydia przestała się pakować na moment żeby zebrać myśli. - Możemy spotkać się przy starym legowisku Malii?
Scott zwrócił swoją uwagę z powrotem do Stilesa. - Co ze starym legowiskiem Malii?
- No nie wiem...
- A co z ...- Scott przerwał z powodu Lydii, która wpadła na nowy pomysł.
- Spotkajmy się u Deatona.
- Jesteś pewna, Kotek?
- Tak.
Ponownie uwaga Scotta skupiła się na jego przyjacielu. - Spotkajmy się u Deatona.
- Na pewno?
- Tak.
- Ok, pojadę po Malię. Zobaczymy się później, stary.
Scott usłyszał dźwięk zakończonej rozmowy zanim zdążył odpowiedzieć. Wstał z łóżka i ruszył w stronę okna.
- Pójdę się spakować. Będę z powrotem za jakieś dwadzieścia minut. - Lydia podeszła do niego i pocałowała go szybko w policzek.
- Bądź wkrótce z powrotem, dobrze Psiaku? - wyszeptała.
- Wkrótce Kotek. - pocałował ją w czoło i wszedł na parapet. Wyskoczył i przeszedł kilka przecznic do miejsca, w którym zostawił samochód. Musiał się spakować i zostawić list do mamy.
Po dotarciu do domu zorientował się, że jego mama znowu miała nocną zmianę. Westchnął i poszedł do pokoju spakować swoje rzeczy. Miał już wychodzić, gdy zobaczył zdjęcie przedstawiające jego z mamą. Zdjęcie było zrobione kiedy miał jakieś dziesięć lat. Oboje wyglądali na nim na tak szczęśliwych, że nie mógł się powstrzymać przed zabraniem go. Położył list na kuchennym stole i wyszedł, zostawiając za sobą jedyny dom jaki znał.
Zatrzymał się przed domem Lydii i pozostawiając samochód na gazie wybiegł na podwórko i z rozpędem wskoczył przez okno. Złapał najcięższe torby i wystawił je na trawnik. Wziął Lydię na barana i ostrożnie zszedł po gzymsie. Szybko załadowali torby do samochodu i pojechali do kliniki, spotkać się z Malią i Stilesem.
Gdy dojechali i Scott otwierał drzwi samochodu Lydia złapała go za nadgarstek.
- Psiaku?
- Tak?
- Musimy to zrobić, prawda? - zapytała z głosem przesiąkniętym zmartwieniem. Scott skinął krótko głową i wysiadł. Wchodząc razem do kliniki zauważyli Malię i Stilesa czekających na nich w holu. Lydia od razu usiadła obok Malii, twardo patrząc w jeden punkt. Unikała kontaktu wzrokowego ze wszystkimi oprócz Scotta.
- Scott? - wszyscy obrócili się słysząc głos Deatona. Mężczyzna patrzył na nich zdezorientowany.
- Co się stało?
- Umm...
- Wyjeżdżamy. - odpowiedziała Lydia wstając.
- Co takiego?
- Wyjeżdżamy z Beacon Hills.
- Dlaczego mielibyście to robić?
- Ponieważ.. - zaczął Scott.
- Jestem w ciąży. - wypaliła Lydia, przerywając ukochanemu. Starszy mężczyzna spojrzał na nich zszokowany.
- W ciąży?
- Ze mną. - dodał Scott.
- Ale dlaczego właściwie chcecie wyjechać?
Pozostali w ciszy przez parę minut, dopóki Lydia nie zdecydowała się odpowiedzieć.
- Nie mogę pozostać tutaj będąc w ciąży. - wzięła głęboki wdech. - Mój ojciec znęca się nade mną, a jeśli dowie się, że noszę w sobie dziecko... - przerwała czując w gardle gulę nie pozwalającą jej mówić. Wzięła kolejny ciężki oddech, aby powstrzymać przytłaczające ją emocje. Scott przysunął się do niej i objął ją w tali. Pocałował ją w skroń i wyszeptał jej do ucha kilka czułych słów.
- On zabije to dziecko i mnie prawdopodobnie także. Nie będę ryzykować. - dokończyła zdecydowanie, pokrzepiona obecnością wilkołaka.
- W takim razie wyjazd waszej dwójki wydaje się logiczny, ale co z wami? - zapytał lekarz wskazując na Malię i Stilesa.
- Scott jest moim bratem, a Lydia to moja najlepszą przyjaciółka. - odpowiedział Stiles tonem sugerującym, że powody jego wyjazdu były oczywiste.
- Nie opuszczę Stilesa, a poza tym Lydia będzie potrzebowała drugiej dziewczyny do pomocy. - dodała chwilę później Malia. Deaton skinął głową.
- Rozumiem, ale dlaczego właściwie tu jesteście?
- Chciałam wiedzieć czy mógłbyś sprawdzić czy wszystko jest w porządku z dzieckiem zanim wyjedziemy. Odwiedzenie doktora może mi trochę zająć. - powiedziała delikatnie, z czułością Lydia.
Deaton ponownie skinął głową i zabrał ich do pomieszczenia, w którym znajdował się aparat do USG. Kazał Lydii się położyć, a Scottowi przytrzymać ją.
- Okay, który to tydzień?
- Około trzeciego miesiąca. - Deaton przyłożył jej coś w rodzaju słuchawki do brzucha i na ekranie pojawił się szary obraz. - Czy to...?
- To wasz maluch.
- Wow. - powiedział Scott. Wszyscy, łącznie z doktorem, wpatrywali się w ekran podziwiając.
- Cóż wygląda na to, że wszystko jest dobrze, Lydia.
- Dziękuję. - dziewczyna szybko się ogarnęła i razem z pozostałymi, poza Scottem, pożegnała weterynarza. Wszyscy oprócz młodego alfy wyszli. Scott uśmiechnął się i objął Deatona.
- Będę za tobą tęsknił. - powiedział niepewnym głosem, co sprawiło, że zabrzmiał jak pięcioletni chłopiec.
Weterynarz poklepał go po plecach. - Dbaj o swoją rodzinę. Zwłaszcza o Stilesa - nie wiemy jakie kłopoty znajdzie tym razem. - powiedział ze śmiechem. Scott roześmiał się i objął go jeszcze raz przed wyjściem. Czuł, że jego serce jest lekko złamane.
Razem z Lydią przenieśli swoje rzeczy do jeepa Stilesa ( to czyj samochód zabierają nigdy nie podlegało pytaniom). Następnie Scott zaparkował swój samochód przed jakąś przypadkową restauracją i biegiem wrócił do swojego pomniejszonego stada. Zapakowali się do samochodu i odjechali. Prowadził Stiles, na miejscu pasażera siedziała Malia trzymając swojego chłopaka za rękę, a z tyłu ulokowali się Scott z Lydią. Dziewczyna położyła głowę na kolanach wilkołaka, a ten przeczesywał jej włosy palcami, usypiając ją.
Po jakichś pięciu godzinach jazdy Lydia zmieniła pozycję, siadając Scottowi na kolanach i wtuliła się w jego klatkę piersiową, żeby móc w końcu zasnąć. Zrobiła to ignorując Malię mówiącą jej, że jej potrzeba spokojnego snu jest sprzeczna z bezpieczeństwem w samochodzie. Scott uśmiechnął się lekko i objął Lydię ramionami, mówiąc jednocześnie Malii, żeby wróciła do spania. Lydia uniosła głowę i pocałowała go w szyję, mamrocząc ciche podziękowania.
Właśnie wtedy do Scotta dotarło to, że właśnie tak będzie wyglądało ich życie w ciągu najbliższych miesięcy. Stiles będzie prowadził samochód, Malia będzie rzucać śmieszne komentarze, Lydia będzie jej sarkastycznie odpowiadać i będzie zawsze blisko niego. A on będzie dalej z tą częścią stada, którą mógł się opiekować.
Wcale nie miał nic przeciwko takiej wizji przyszłości.